niedziela, 8 maja 2011

Wielka pokusa Tomasza Golloba

DB Magazyn Sportowy
Tomasz Gollob w zawodach motocrossowych
Od motocrossu rozpoczęła się przygoda Tomasza Golloba z motocyklami. Na pierwsze zawody jechał z ojcem i bratem maluchem, a na torze skakał po wertepach na enerdowskim simpsonie.
Dziś Gollob ma sprzęt z najwyższej półki, sześć motocykli Honda, wartych 50 tys. zł każdy, a po wertepach jeździ wyłącznie dla przyjemności. I nie zamierza rezygnować z tej rozrywki nawet po złym doświadczeniu z ubiegłego roku, kiedy złamał kość śródstopia kilka dni przed finałem Grand Prix w Bydgoszczy. A przecież, gdyby wówczas nie miał bezpiecznej przewagi nad rywalami, to na finiszu straciłby złoty medal. Niepotrzebnie igra z losem? – Nie sądzę. W bilansie widzę więcej plusów. Jazda na crossie jest świetną zabawą i pokusą, której nie sposób się oprzeć – mówi, jadąc na trening do Wrześni. – A kiedy coś mi się przytrafia, jakaś kontuzja, zawsze staram się zatrzeć po niej ślad. Jak coś niedobrego się stanie, później robię wszystko, żeby to nie siedziało za długo w mojej głowie. Złe chwile najlepiej przykryć nowymi, pięknymi wspomnieniami – dodaje.
Załatwił kasę i miał nadzieję
Przygotowanie motocykla do jazdy zajmuje mu około pół godziny. W czasie, gdy traktor równa tor i zasypuje kałuże, Gollob oliwi łańcuch. Zbliżamy się, żeby zrobić mu zdjęcie, i wtedy, pech, krople smaru spadają na aparat. Tomek natychmiast bierze go do ręki i stara się jak najszybciej usunąć brud. Jest wyraźnie przejęty tym, co się stało. Czuje niemałą satysfakcję, kiedy udaje mu się przywrócić naszemu urządzeniu dawny blask.
Od pierwszego startu Golloba w crossie mija w tym roku 27 lat. – Jechaliśmy z tatą maluchem z Bydgoszczy do Czerwionki pod Rybnikiem – wspomina. – Motocykl leżał w środku auta. Było ciasno jak cholera i śmiesznie. W ogóle te nasze pierwsze wyjazdy były pełne przygód. Czasami odcinało nam prąd albo opony strzelały. Bardziej komfortowo było, kiedy zamieniliśmy fiata na poloneza.
Pieniądze na początek kariery miał dzięki temu, że jego ojciec Władysław sprzedał warsztat samochodowy. – Dostałem za niego trzy miliony – zdradza Gollob senior. – To była równowartość stu pensji. Pamiętam, że litr benzyny kosztował wówczas trzy złote. Państwowa cena za motocykl wynosiła 25 tysięcy złotych, ale na wolnym rynku ten sam sprzęt kosztował nawet i 150 tysięcy. Kasa za warsztat miała moim synom Tomkowi i Jackowi pomóc w stawianiu pierwszych kroków. Nie mogłem mieć pewności, że wyłożone wówczas środki kiedyś zaprocentują. Miałem tylko nadzieję, że tak się stanie. Wtedy już prawie trzydzieści lat funkcjonowałem w sportach motorowych, więc potrafiłem poznać talent. Zresztą mój nauczyciel Jerzy Dąbrowski mawiał, że jemu wystarczy zobaczyć, jak młody chłopak przestawia motocykl w garażu i już wie, czy coś z niego będzie. Może mnie tak minimalne dane nie dawały pełnego obrazu, ale dwie, trzy przejażdżki pozwalały w miarę precyzyjnie określić, czy warto się w to pakować – opowiada papa Gollob.
Autor: DBŹródła: Magazyn Sportowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz